Najgenialniejszy ten z naszych pisarzów filozoficznych do dziś dnia nie ma jeszcze życiorysu1, któryby koleje jego życia, tak pod człowieczym, jak pod umysłowym względem przedstawił, dając choć w prawdopodobnym zarysie proces jego duchowego rozwoju. Skąpe tylko mamy o nim wiadomości2. Urodził się na Podlasiu, we wsi Kopcie w okolicach Łosic, d. 21 stycznia 1807 r., z rodziców niezamożnych i w skromnéj sferze spółecznéj — i to, czém późniéj został, samemu sobie, Naturze, która go w wielkie zdolności wyposażyła, pracowitości i silnéj woli swojéj zawdzięcza. Ojciec Tr. był ekonomem w Starostwie Łukowskiém; syn, poduczony w domu i we dworze, w 13-ym roku życia poszedł do Szkoły Wojewódzkiéj Podlaskiéj w Łukowie, utrzymywanéj przez Pijarów, zrazu pod rektoratem X. Pawła Redeckiego, a następnie Bieleckiego. Tu chwytał nauki tak bystro, że już w IV klasie napisał po łacinie odę, którą rektor, przez wdzięczność i dla zachęty, kazał w kilkunastu osobnikach wydrukować. W r. 1826 po skończeniu 6 klas łukowskich, wstąpił Tr. na wydział nauk i sztuk pięknych w Uniwersytecie Warszawskim, a kształcąc się w filozofii i historyi, uczęszczał przytém i na wydział filozoficzny, gdzie oprócz filozofii zajmowały go jeszcze nauki przyrodzone i matematyka. Filozofią wykładał wtedy w Warszawie, po Zabellewiczu, Krystyn Lach Szyrma. Człowiek ten, znany dziś więcéj z obywatelskiéj, niż z naukowéj swojéj działalności, trzymając się ostrożnie ścieżek Jana Śniadeckiego, wpajał w młodzież filozofią szkocką, zostawił zaś po sobie nieliczne, ale dość gruntowne monografie, z których jedna: „o kojarzeniu pojęć,“ dziś jeszcze godną jest uwagi. Uniwersytet Warszawski rozporządzał bardzo szczupłemi siłami i nie kształcił specyalistów. Po wyparowaniu w r. 1820 Stanisława Potockiego zaniedbana oświata, pochlebcza bigoterya, brak gorliwości o dobro powszechne, tam właśnie, gdzie jéj powinno być najwięcéj, ciągłe skąpienie na szkoły a zbijanie milionów w skarbie: wszystko to sprzysięgło się na najwyższą szkołę warszawską i nie pozwoliło jéj po upływie koniecznych kilku lat próby i wyrabiania sił stać się uniwersytetem w pojęciu zachodniém. Tr. studyując filologią, która była nadzwyczaj słabo obsadzona, w filozofii znowu na uniwersytecie warszawskim niedaleko postąpił; zmuszony podczas studyów uniwersyteckich utrzymywać się z nauczania domowego, po uzyskaniu w r. 1829 stopnia magistra nauk i sztuk pięknych przyjął skwapliwie posadę zastępcy czwartego nauczyciela w szkole wydziałowéj szczuczyńskiéj, poprzednio pijarskiéj. W szkole téj wówczas jeszcze „Trętowski“ wykładał przez rok i kwartał łacinę, język polski, francuzki, historyą i geografią, po 18 godzin tygodniowo. Filozofia nie składała mu jeszcze pocałunków na rozpaloném czole; chwile wolne od zajęć poświęcał pracom literackim: pisał rozprawy, tłómaczył poezye, a zapewne i na własnym wzlatywał pegazie, nie pogardzał nim bowiem nawet w 50-ym roku życia. Z tego czasu pochodzi przekład Narzeczonéj z Messyny, wydany w kilkanaście lat późniéj przez Glücksberga w Wilnie. Pamiętnik umiejętności moralnych i literatury z r. 1830, wydawany przez Szyrmę, mieści (T. IV, str. 61/75) rozprawkę Tr. p. t. Eufonia jako zasada języka polskiego, stwierdzającą w autorze dar obserwacyi i ścisłość myślenia. Gdy życie przerwało naukę, Tr. służył wojskowo w kawaleryi; ale nad poziom się nie wzbił, nawet tak, aby mógł imię swoje na listę officerów lub dekorowanych wprowadzić. Przygodę z tego czasu opowiada na str. 464 ed. II T. I Chowanny. W końcu r. 1831 miał już los tysiąców: tułał się po Żuławach, a na początku 1832 zawitał do Królewca. Młodzież z kraju ojczystego, licznie jeszcze wtedy do dawnéj stolicy Kanta uczęszczająca, sprawiła na tułaczu dobre wrażenie; chwalił jéj wolnomyślność i rwanie się do światła; 24-letni profesor czuł w nich to samo, co i jego własnym duchem miotało i co raz jeszcze w życiu miało uczynić go studentem.
Wymknąwszy się z Królewca, gdzie nie był zupełnie bezpiecznym, zaczepił Tr. o Jenę i zajrzał do Heidelberga. Tu, pomimo nagromadzenia się wówczas wielu sław niemieckich, miejsca nie zagrzał i w r. 1833 był już we Freiburgu badeńskim, gdzie miał cały swój wiek męzki, z krótką tylko przerwą, przepędzić, i gdzie go téż czekał ostatecznie grób w obcéj ziemi. Kraszewski pisze o Tr., jakoby słuchał Cousina, Villemaina i Guizota w Sorbonnie. Mogło to tylko być pomiędzy 1826–30 r., w porze wakacyjnéj, bądź jeszcze na uniwersytecie, w towarzystwie np. Szlubowskich, którym przyszły filozof ochmistrzował, bądź już na nauczycielstwie szczuczyńskiém. Podanie sprawdzić potrzeba.
W r. 1833 zapisał się Tr. na uniwersytet freiburski, w którym rozlegało się jeszcze echo walk Reichlin-Meldegga z hierarchią; po 3 latach usilnych studyów filozoficznych otrzymał stopień „doktora.“ Odrąbany od swoich, zatopiony w nauce i towarzystwie niemieckiém, pod groźbą wydalenia zmuszony do przyjęcia naturalizacyi badeńskiéj, ożeniwszy się następnie, zarówno ze skłonności, jak z wdzięczności za pomoc w chorobie, z Niemką, p. Humberger — zaczął pracować dla Niemców i dobijać się o niemiecką katedrę, bo o własną nie mógł, a żądza nauki i nauczania pchała go nieprzeparcie naprzód. Sam czuł, że błądzi: pierwsze swoje dzieło wydał jako „ehemaliger Lehrer am Gymnasium zu Szczuczyn,“ w drugiém ubolewał nad tém, że po polsku pisać nie może. W r. 1837, kiedy wydawał swoje Grundlage der universellen Philosophie, miał już systemat pojęć prawie zupełnie wykończony. W r. 1838 napisał rozprawę De vita hominis aeterna, obronił ją i został zaraz privat-docentem. Jeszcze wówczas pomimo zajścia z Reichlin-Meldeggiem można było we Freiburgu wygłaszać zasadę przeczącą nieśmiertelności ducha żywego, współczynnego z ciałem, a uznającą jedynie nieśmiertelność oderwanéj jaźni. Dalszym krokiem na téj drodze było dzieło dużéj wiedzy i pracy: Vorstudien zur Wissenschaft d. Natur oder Uebergang von Gott zur Schöpfung, napisane na podstawie owéj Grundlage, ale z kierunku panteistycznego sprowadzone na tor, po którym umysł mógł już dojść do pojęcia Boga oddzielonego od stworzenia. Tr. nie mógł znieść dualizmu i pasował się z nim dopóty, dopóki nie stopił Boga naturalnego, demiurga, z Bogiem człowieczym, duchowym. Był to jego Natur und Geist-Gott; pozostał już przy nim. Filozofią natury budował, obyczajem wszystkich prawie współczesnych, a priori, wyłamując się z karbów ścisłéj analitycznéj wiedzy o przyrodzie. Kwestya Boga od pierwszego polotu myśli filozoficznéj silnie go zajmowała. Na niéj miał kiedyś zakończyć swą działalność; przez nią miał abdykować z filozofii na rzecz mistyki.
Zajętego wykładami na uniwersytecie, w którym fanatyzm dławił coraz bardziéj światło, przesiadującego nad nową pracą w cudzoziemskiéj mowie, Edward Raczyński i Karol Marcinkowski nakłonili do zerwania z piśmiennością i publicznością niemiecką i ukazali mu wszystkie męki, ale i wszystkie rozkosze, jakich doznaje każdy umysł wyższy przemawiający do ziomków i we własnéj ich mowie. Wpływ ten uratował Tr. dla umiejętności i literatury ojczystéj; wdzięcznie wspominał o nim filozof. Pierwszym owocem zwrotu była Chowanna. Wiedziano w kraju, że ją pisze, i przysyłano mu uwagi, wskazówki, przestrogi i zachęty. Włosy na głowie stają, gdy się odczytuje szczegóły o losach nauczycielstwa domowego w Polsce (ed. I T. I, str. 1169). Tém ważniejszém, tém świętszém wydało się Tr. powołanie, jakie świeżo zmartwychwstając dla swoich, był otrzymał. Wziął się do pisania z iście młodzieńczym zapałem, z niepokalaną żadnemi jeszcze sofizmatami szczerością, z energią, któréj żadna krytyka nie pętała. Przybrawszy sobie do pomocy — w znaczeniu sokratycznym — dzieła Rousseau’a, Pestalozzego, J. P. Richtera, Schwarza, Pölitza, Niemaiera, pod godłem „światło, religia, narodowość,“ w ciągu niespełna dwóch lat skończył obszerne dzieło 2-tomowe, jaśniejące siłą wysłowienia, śmiałością myśli, sądem krytycznym, oryginalnością poglądów na istotę życia i człowieka, i tak w pedagogice, jak w publicystyce polskiéj ze wszechmiar wybitne. Styl Tr. w Chowannie, jeżeli pominiemy nieliczne zboczenia językowe, uderza siłą, jędrnością, obrazowością, która często olśniewa, a niekiedy żarem pali. Najbardziéj zadziwia to, że język taki, będący prawdziwą ozdobą literatury naszéj, wyszedł odrazu już gotowy i że niemczyzna nie zostawiła na nim najmniejszéj skazy. Mało ludzi tak czuło potęgę i piękno mowy ojczystéj i nie każdy poeta tak uczcić ją umiał, jak Tr. przez swą Chowannę i w niéj saméj (ed. II T. I, str. 53, 461–4; ed. I T. II str. 391–402). W epoce panowania poezyi wszystko poezyą być musiało, nietylko u nas, ale i na Zachodzie; tak znowu przychodzą epoki zimnego rozsądku, kiedy nawet poezya musi być na zimno rozsądną. Uniesiony swém dziełem, Tr. nie wahał uznać go za wyższe od któréjkolwiek z jednorodnych prac umiejętności zachodniéj. To dobre o pracy swéj rozumienie powtórzyło się jeszcze i przy dwóch innych większych dziełach: przy Myślini i Panteonie (ob. zakończenia)3. Nie była to prosta zarozumiałość pyszałka, ale szczere opętanie przez demona twórczości: nie siebie, ale dzieło swoje pisarz wielkiém widział. Nowa zupełnie teorya filozoficzna, niebywała przedtém wolnomyślność, idealizm gorący jak wiara, mocny jak rozum, duch racyonalizmu, który „z ciemną hierologią“ walcząc, miał nieodstępnego towarzysza w uczuciu gorliwego obywatelstwa, wreszcie podbijająca forma pisarska i same rozmiary dzieła — sprawiły, że Chowanna, wydana poraz pierwszy w r. 1842, w 3 lata późniéj (1845/6) doczekała się już nowego wydania. Czytali tę „pedagogikę narodową“ — wszyscy, młodzież chciwiéj niż starsi, dla których była przeznaczoną. Żadne z dzieł nowoczesnych polskich należących do rodzaju „prozy“ nie wywołało takich zapalczywych sporów, takich zachwytów i nagan. Znano już przedtém Tr. z jego aforyzmów p. t. Rzecz o małżeństwie, w 10 numerach Orędownika poznańskiego z r. 1841 wydrukowanych; ale nie domyślano się w nim jeszcze takiéj siły, jaką teraz stwierdzał.
Kiedy pomiędzy pierwszém a drugiém wydaniem Chowanny wyszło główne dzieło filozoficzne Tr. Myślini, uderzono na trwogę: wzięto się do pisania umyślnych książek (Kraszewski, Kozłowski), humorystyka jęła pastwić się nad filozofem, wprowadzając na widownię swą „D-ra Panteusza;“ strażnicy i obrońcy Boga ex officio, zaczęli oskarżać Tr. o bezbożność i nie-patryotyzm: w epoce Sokratesa byłby zginął od cykuty. On stał silnie, przekonany, że daje filozofią zdrową, własną swoję a narodową. W Poznańskiém szczególniéj wrzały polemiczne walki, które sam Tr. w pismach swych wywoływał lub do pism swoich wprowadzał. Nie dziwili go ci wszyscy napastnicy, choć się im odcinał — „bo na każdą świeżo wyczyniającą się filozofią muszą psy szczekać a wilki wyć.“ Nieukojona jest w Chowannie nienawiść do ciemnoty i chińszczyzny, jaką uszczęśliwia ludzkość wszelki fanatyzm, bądź religijny, bądź polityczny lub umysłowy. Przekleństwo rzucone na Hozyusza (ed. I T. II, str. 806) stawia Tr. w rzędzie bohaterów myśli, których nie mamy u siebie zbyt wielu.
Szczery idealista, żyjący w epoce entuzyazmu, przed strasznemi doświadczeniami historyi, wierzył w wiek złoty przy końcu, jak wierzono dawniéj w wiek złoty przy początku, i wychowanie do życia w Królestwie Bożém na ziemi czynił celem swéj pedagogiki. Wszyscy mamy być obywatelami tego państwa. Przez prawdę, cnotę i piękno ma się rozbudzać jaźń boska w dziecku, które przeprowadzać należy z żywostanu w bożostan. Pierwszy jest „wiecznie młodą dziewicą, opuszczającą łoże wszechświata z jutrzenki rumieńcem“ drugi — „krajem świętych, dziewicą zaczarowaną, na zorzy północnéj, na łunie nocnych obłoków, która świeci, lecz nie pali.“ Z nowego wychowania miało wyjść nowe pokolenie, z nowego pokolenia — nowa przyszłość. Do młodości wszystko należy; w nią wciela się przyszłość świata, ona jest wiekuistém jego jutrem. Dziś nie rodzi się z wczoraj, ale z jutra. W teraźniejszości żyje istotnie tylko przyszłość: i dlatego prawo postępu jest prawem samego życia. Ale postęp nie powinien się składać z salto mortale. „Kto nie idzie jednocześnie z geniuszem przodków i z geniuszem następców, ten albo zostanie nocną marą, albo skończy, jak Masław, za wysoko.“ Pomiędzy światem realnym — materyi — a światem idealnym — ducha — zgodę ustala życie, czyn, świat rzeczywistości wewnętrznéj t. j. pracy ducha bożego w człowieku. Ta trójca: reału, ideału i rzeczywistości, odpowiadająca twierdzeniu, przeczeniu i pogodzeniu w różnojedni, stanowi zasadniczy trójmian, według którego wszystko, i w filozofii, i w pedagogice Tr. rozpada się na coraz-to nowe, nieskończone trójki, wytwarzając formalizm systematu trychotomicznego. Ma i Hegel swoję trójkę, ale ją inaczéj układa i inaczéj stosuje. U Hegla wyraz drugi tkwi już w pierwszym jako wewnętrzna sprzeczność pojęcia; u Tr. jest faktem postawionym przeciwko faktowi: duchem przeciwstawiającym się realności. U Hegla byt jest czysto myślowym; istnieje tylko bezimienny, bezosobowy rozum, istoty przypominają ocean Spinozy, życie stanowi tylko dyalektyczny rozwój myśli. U Tr. byt jest rzeczywistością materyi i ducha, formy i treści, spełnienia i możliwości; istoty żyją indywidualnie, a duch człowieczy, świadomy siebie, zjednostkowiony w sobie, odgraniczony od natury i od Boga, przez to, że ma byt swój własny, ma téż i niezniszczalną siłę, wiekuistą wytrzymałość — nieśmiertelność. Hegel nie uznaje istoty, ani człowieka, ani Boga; zna tylko niewidomego tyrana — rozum; Tr., przeciwnie znowu, zna same tylko bóstwa i żadnéj różnicy jakościowéj między człowiekiem a Bogiem nie przyjmuje — „Bogowie jesteście.“ Z saméj genezy téj filozofii, poczynającéj się z jednego słówka „Jestem“ (Myślini T. I., Analityka) wyłuszcza się już ściśle podmiotowy jéj charakter. Duch w stopniu najwyższéj świadomości, jaźń Tr. w jednéj z trzech swoich odmian, jako tlejąca, jest w istocie rzeczy tylko potężném bezwzględném uczuciem — wiarą i miłością zwróconą na rzeczy wiekuiste. Tym sposobem subjektywizm narodowy w Tr. dochodzi do wybujałego rozrostu.
Chowannę oparł Tr. na pojęciach zasadniczych, które już wówczas (1839–1841) stały pod chorągwią jego idealizmu w zbitych systematycznie szeregach. Wypełniają one Analitykę czyli pierwszą część Logiki, wydanéj pod nazwą Myślini dopiéro we dwa lata po dziele pedagogiczném, również w Poznaniu (1844, 2 tomy, 8vo). W drugiém wydaniu Chowanny obszerny wstęp służy niejako za repetitorium z metafizyki, antropologii i psychologii Tr., i na téj dopiéro osnowie piękną wzorzystość swoję roztacza sama teorya wychowawcza. W Analityce owo słówko „Jestem“ pełni funkcyą bożego „Stań się.“ Z tego jednego słówka wyłaniają się u Tr. przez analizę 3 prawdoświeci, 4 prawdobłamy, 36 prawdników lub wiedzników (aksyomatów) i 468 umiejętników (pojęć określonych). Każda osobna prawda daje taką samę ilość umiejętników, których summa ogólna przedstawia się w liczbie 24. 336. Są to pierwiastki filozoficzne (Myślini, T. I, str. 298). Prawdoświeciami nazywa Tr. stnienie Boga, istnienie natury i istnio-stnienie czyli bytowanie ducha bożego w świecie i w człowieku. Prawdobłamy: byt, nicestwo, żywostan i bożostan odpowiadają: materyi, duchowi, bytowi cielesno-duchowemu i bytowi czystemu. W wielkiéj symfonii świata tony ducha odzywają się ustawicznie obok tonów natury; Bóg, jako existentia creatrix in existentia creata, ma ciągłe obcowanie ze światem. Bóg Heglowski, czysta a czcza myśl, przejmuje Tr. dreszczem: zimna-to mumia w szklanéj trumnie; Bóg prawdziwy musi być ciągle w świecie, a może być tylko osobistym. Bez religii żyć niepodobna, ale religia nie może być „bóstwem“ narodowém lub całéj ludzkości: winna być tylko bóstwem domowém. Religią w téj epoce myślenia jest jeszcze dla Tr. czysty deizm, a nad religią stoi filozofia jako wyższy jéj stopień. Z ducha płynie dla zjawisk świata forma, któréj podniosłe znaczenie filozof nasz na podstawie Arystotelesa wykazuje. Treść, w pojęciu Tr., ciąży zawsze do materyi i wraz z nią dostraja się do bytu. Niedające się wyrozumiéć ustawianie ducha do symetryi z nicestwem było sztuką jeszcze heglowską. Polskości swéj miała dowieść nowa filozofia przez to, że gdy w Niemczech panuje, albo rozpiętość t. j. empirya, albo napiętość t. j. spekulacya, w Polsce tymczasem zapanować winna spiętość czyli różnojednia jednéj i drugiéj. Chodziło tu więc o złoty środek, i wynalezienie go jest główném nowéj filozofii dążeniem.
Trentowski, uciekając od dualizmu, znosi wszystkie przeciwstawności bytu w coraz wyższych kojarzących je potęgach. Dusza jest dopełnieniem ciała. Pamięć i rozum należą do cielesnéj jeszcze sfery istnienia tak dobrze jak zmysł i instynkt; rozumem ciało uwieńcza się jakgdyby kwiatem, przez rozum zaczyna wiedziéć o sobie. Dusza jest ideą, nicestwem, czémś, czego niepodobna zrozumiéć, ma zaś trzy stopnie: um, rozsądek i umysł; „umem“ dla Tr. jest wyobraźnia. To, co w samym sobie odczuwał najpotężniéj, uczcił téż najgoręcéj w swém wyrozumiewaniu istoty ludzkiéj. „Um, nawet szalony, wyższym jest od rozumu; jak instynkt do rozumu, tak się ma rozum do umu. Rozum to bierność, machina, zwierzę, um — to czynność, swoboda, duch. Kto nie był nigdy poetą, temu zamknięta droga do metafizyki, do najwyższego nieba na ziemi.“ Um jest macierzą geniuszów, a czém siła, zdrowie, czerstwość dla ciała, tém dla duszy geniusz. Gdzie wyobraźnia silna, tam i materyał dla rozumu obfity; z wrażeń i wyobrażeń rozum wyrabia pojęcia. Um boży wyczerpał się zupełnie w naturze i dlatego um człowieczy nowych form natury wytwarzać już nie może. Władzę przeczenia, nicowania i sądzenia wykonywa w człowieku rozsądek. Psychą rozumu jest umysł, rodzica znowu wszech idei, które są wyższe nad pojęcia, gdyż zbierają i gromadzą je w sobie. Do duszy należy myślenie, i tylko myślenie. Wola, wolność, prawo, miłość, cnota zjawiają się dopiero w słoneczném państwie jaźni. Najwyższa to potęga świata; powstaje z człowieczego — „Ja“, a odpowiada niemieckiemu „Geist.“ Na jaźń pracuje ciało, pracuje dusza, i oboje znajdują w niéj różnojednią. Jaźń w czasie rozpada się na przedczesną, doczesną i wiekuistą; ze względu na natężenie swoje bywa poznającą, tlejącą i działającą; w dziejach odpowiadają tym trzem stanom trzy wielkie obszary czasu: Starożytność, Wieki średnie i Nowożytność. Punktem matematycznym, z którego się jaźń rozpromienia, jest samowiedza czy samopoczucie. Jaźń poznaje się na trzech stopniach: jako uwaga, jako rozwaga i jako mysł, który Tr. starannie od rozumu, umu, rozsądku i umysłu odróżnia; ma to być rozum i umysł w jedni. Ten mysł wydaje myślenie w najwyższéj potędze, z którego rodzi się już bezpośrednia pewność. Pewniki są trojakie: empiryczne, metafizyczne i filozoficzne. Mysł operuje za pomocą mysłników. Poznawanie jaźniowe jest sprawdzaniem bóstwa naszego na Bogu. Jaźń tlejąca jest czystą uczuciowością na trzech znowu stopniach: uczucia, skłonności i chęci; ta ostatnia bywa chęcią użycia, posiadania lub chwały. Jaźń działająca wyraża się w wolnéj woli, formą jéj działania charakter, celem — wejście w budowę świata. Charakter maluje Tr. w porywających wyrazach. Przez charakter nabiera człowiek boskiego spokoju i z równym wstrętem patrzy na aniołów, jak i na szatanów etycznych. Sprężyną czynu jest albo realistyczny pożytek, albo idealistyczna szlachetność; jaźń urobiona w charakter zarówno obie sprężyny porusza. Na jaźni działającéj kończy się psychologia Trentowskiego.
O takie wyznanie wiary psychologicznéj opiera się Chowanna. Dzieło całe ma trzy części: Nepiodykę, Dydaktykę i Epikę; piérwsza zajmuje się wychowańcem, druga wychowawcą, trzecia szkołą. Wszystkie trzy Tr. dał w całości, pierwszą i trzecią lepiéj opracował niż drugą; w ostatniéj zamknął historyą szkół. W Nepiodyce, zajmującéj, wraz ze wstępem, cały tom I, rozbiera Tr. według swego naczelnego schematu, realność, idealność i rzeczywistość wychowania; w piérwszéj przejawia się konieczność natury, w drugiéj prawność ducha, w trzeciéj wolność jaźni; wszystkie te trzy czynniki współdziałają w wychowaniu: dziecko będzie takiém, jakiém być musi, jakiém być powinno i jakiém być chce. Realne, naturalne siły przez wychowanie i naukę mają się stać idealnemi, rzeczywistemi potęgami. Z wychowania i nauki jednostek ma płynąć oświata ogółu; dla człowieka żyjącego gromadnie ona jedna tylko przedstawia rzeczywistą wartość. Rozbudzenie wolności jaźni stanowi najwyższy cel wychowania. Dziecko dlatego tylko jest skłonniejsze do złego niż do dobrego, że piérwéj ma niewolę wewnętrzną niż wolność, którą dopiéro zdobyć potrzeba własnym trudem i walką. W dziecku występuje mnóztwo wad, jak w mule przypalonym przez słońce lęgnie się mnóztwo robactwa, ale téż i ziarno w muł taki wrzucone kiełkuje szybko i rozwija się bujnie. Dzieciak kłamie, szpieguje, na złość płacze i na złość się gniéwa, bije, kradnie nawet, bo „każdy w dzieciństwie swojém coś ukraść musiał.“ Samowolę, chaotyczność ducha ukrócić może tylko miłość, która jest surowością i łagodnością w jedni, a w któréj promieniach dojrzéć musi owoc posłuszeństwa dziecięcego. Posłuszeństwo wymuszone jest czémś zwyrodniałém; ale w ostateczności i takim owocem zadowolnić się trzeba. Rousseau błądzi, potępiając kary i nagrody: są one potrzebne, ale, zwłaszcza ostatnie, z ostrożnością stosować należy. Na gniew dziecinny ma wychowanie odwet materyalny: jeżeli dziecko uderzy, niech mu skrzywdzony zaraz odda, chociażby nawet służący. Kary cielesnéj zupełnie znieść niepodobna. Tr. ubolewa nawet nad współczesném zniesieniem jéj w Niemczech dla ludu. Po ukaraniu, jak po burzy, powinna zaraz nastać pogoda. Najlepszym środkiem do wykształcenia charakteru w dziecku starszém jest dobry przykład; potęgę przykładu filozof wymownie określa. Dzieci rodzą się z niejednakowym stopniem ciepła psychicznego i niejednakową głębokością duszy: gorących nie wolno jeszcze bardziéj rozpalać winem poezyi; zimne, niemrawe imaginacye, przeciwnie, potrzeba nawet bajkami wschodniemi rozgrzewać. Dobre są zabawy w generała, ale złym teatr, bo dziecko i bez teatru już jest małpką. Nie ma to jednak przeszkadzać temu, żeby dziecię wędrowało po ostrowach przeszłości — po Plutarchu, Ossyanie, Mickiewiczu. Cielesność ćwiczyć należy starannie; ciało mdłe nie wytrzyma ani nacisku świata, ani rozprężliwości własnego ducha. Ojciec niech się bawi z dzieckiem swojém; niech się nie lęka dla chłopca zmęczenia, niech go nie oszczędza, jeżeli dziecko zdrowe: lepiéj wychowywać po attycku, niż po paryzku. Gimnastyka, dalekie wycieczki, o ile można w góry, krzepią nawet ducha a nietylko ciało. Precz z wszelkim zbytkiem, chociażby rodzice stąpali po edredonach; przekleństwo tym, którzy odosobniają dzieci od t. z. „niższych“ t. j. uboższych, dlatego tylko, że ubożsi: takie purchawki wstrzymują rozwój człowieczeństwa gromadnego. Niezbędne wychowanie uczuciowe uzdalniać powinno do towarzystwa ludzkiego, do przyjaźni, do związku z kobiétą, do moralnéj strony ojcowstwa, do obowiązków społecznych i służby dla kraju. — Obrazy uczuć, tak prywatnych jak publicznych uderzają wspaniałością. W drażliwych kwestyach, jakie wywołuje miłość rodzajowa w swych objawach i następstwach, nie zgadza się Tr. ani z Rousseau’m, ani z Richterem, i daje własną a oryginalną radę (ed. I. T. I, str. 710). Religią trzeba wpajać już w dzieciństwie; rada Rousseau’a jest zła. Nierozerwalny łańcuch łączyć powinien religią z tolerancyą. Dziecku dopytującemu się niecierpliwie o Boga wychowawca ma odpowiadać: „Bądź dobrym, ucz się dobrze, a ujrzysz Boga.“ Wychowaniec może być mistykiem, może sobie wyobrażać Boga jak Apollina lub Jowisza; nic to nie szkodzi: zwolna rozsądek obłupie sam co złego i da bóstwo w czystéj postaci. Wzbudzenie wiary w takie czyste bóstwo powinno być celem wychowania religijnego. Nie wolno kształtować sobie Boga tak, jak Grecy kształtowali prawdę: „um“ najniebezpieczniejszym jest w religii. Bóg wiary początkowéj musi być koniecznie Bogiem-człowiekiem. Modlitwa rano i wieczorem ma być jaknajkrótszą, pod przewodnictwem matki; ojciec w wielkie tylko święta we wspólnych modłach rodzinnych uczestniczyć ma obowiązek. — Stanowisko Tr. jest tu ciągle deistyczne. Po religii, jako wyższa od niéj, idzie filozofia; chłopca zdolnego można w niéj kształcić już w 15-m roku życia. — Do nauki zaprzęgać dziewczęta po skończonym 5-m, chłopców po 7-m roku. Młodzież w szkołach jest jak ludzkość średniowieczna: „obowiązkiem przeto nauczyciela zachować dzisiejszą filozofią dla samego siebie, a w chłopców tchnąć starą bogobojność.“ Regulamin wewnętrzny szkół średniowiecznych lepiej się Tr. podoba, niż urządzenia dzisiejsze, zabijające życie szkolne. Stopnie, nagrody i kary, odznaczenia i nagany są konieczne. Prymusa wybierać sobie powinni sami chłopcy. Szkoły elementarne mają być dwoiste: ogólne dla wszystkich i szczególne dla rzemieślników, kupców, fabrykantów, sztukmistrzów, techników, agronomów. „Elementarną“ jest dla Tr. także i tak zwana szkoła średnia w niższych swych klassach. Mieszczanie niechaj mają szkoły realne. Młódź, która ukończyła już szkółkę, pleban i nauczyciel niechaj alternative co druga niedziela zbierają u siebie dla odświeżania jéj nauki w głowach. Potrzeba seminaryów dla nauczycieli ludowych, potrzeba i szkół rycerskich. Najwyższa staranność i hojność należy się uniwersytetom, które powinny miéć zapewnioną zupełną niepodległość nauczania. Teologowie mają się uczyć na uniwersytetach; nie wolno się im odróżniać odzieżą.
Zajmującą jest Epika, mieszcząca się w Cz. II, T. II, przez historyozoficzne poglądy Tr. O własnym narodzie swoim mówi z sercem zbolałém (ed. I, str. 806–843). Walka ze wszystkiém, co ciążyło na piersiach Ludzkości, wrze na tych końcowych kartach Chowanny (str. 604, 661, 700/1, 750, 789, 388, 1007/11). O Żydach i Egipcie rzeczy pięknie wyłożone. Cesarstwo Rzymskie, to wielka, długa, lawami wulkanu lejąca się ropa gangreny — skutki despotyzmu, który wszędzie własną wątrobą się karmi. Na Jezuityzm, na Kościół, na Rzym, na łacinę pada grom po gromie; dobrodziejstwem dla ludzkości była Reformacya, dobrodziejstwem Rewolucya Francuzka. Szkołami w Polsce zajmuje się Tr. na str. 746/68 i 1005–1083, korzystając z badań i zestawień Kołłątaja, Sołtykowicza, Lelewela, Jochera, Łukaszewicza. Własne fakta do historyi obskurantyzmu za Królestwa Kongresowego podaje na str. 1073; Konarskiego chwali (str. 1056 squ.). Boli go ciągle wstręt do nauki, drżenie przed światłem, fanatyzm krępujący naukowość, ślepa egipska hierologia Polaków. Miał już przedtém surowe słowa dla naszéj nieopatrzności dziejowéj (ed. II, T. I, str. 556/9); teraz, w zakończeniu całego dzieła, w porywających wyrazach wzywa ziomków, aby zaczęli miłować światło: ślepa religijność do niczego nie doprowadzi — „będą z nas Heloty, Negry, Samojedy.“ Publicysta idzie ciągle ręka w rękę z filozofem.
Nadzwyczaj surowym jest Tr. w Chowannie swej dla kobiéty: „Prawda i kobieta: to rzeczy, jak ogień i woda, z sobą niezgodne. — Kobieta, acz niebiańskiém ciałem zapala w nas idealność, goni wciąż za realnością; jéj dusza szuka domu, dziatek, ziemi. — Kobieta jest lekarstwem na rozmarzenie. — Do 14-go roku życia tylko może być przyjaciółką, potém już jedna drugą wyłącza.“ Wszystko to jednak nie przeszkadza Tr. uważać kobiéty za czcigodną potęgę w wychowaniu i wielki jego czynnik. „W swéj istoty rdzeniu każda kobiéta jest najczystszą niewinnością i najświętszéj cnoty kościołem. — Każda kobiéta powinna być dobrą matką, żoną, gospodynią; matką ma być bezpośrednio przez naturę, żoną — tylko pośrednio. — Nie trzeba jéj rozpalać, bo jest już i tak uczuciową. — W każdéj kobiecie widać wcieloną praktyczność i t. d.“
Właściwą logikę formalną, zostawioną przez Arystotelesa, zmienioną najpiérw w Wiekach Średnich, przetworzoną potém przez Kanta, a uporządkowaną ostatecznie przez Hegla, zawarł Tr. w T. II swéj Myślini pod nazwą dyalektyki, wzbogaciwszy ją Systematyką, bardzo zwięźle wyłożoną, jako III częścią całego dzieła. Ponieważ prawda dla Tr. nie jest tylko wyrazem stosunku myśli do rzeczywistości, lecz do pewnego stopnia tkwi już w saméj rzeczywistości i w téj zatém drugiéj, podmiotowéj, części logiki czuć tchnienie przedmiotowości, którą zajmowała się piérwsza. Wykład obraca się w ciągłych kategoryach, w ciągłém różniczkowaniu, przez które przechodzi nieprzerwany sznur owéj troistości naczelnéj z twierdzenia, przeczenia i różnojedni, — z realizmu, idealizmu i rzeczywistości: jak tam, tak i tu piérwszy wydaje względną różnią, drugi bezwzględną jednią, trzecia wreszcie — filozoficzną różnojednią. Przeprowadzenie matematyki myślowéj przez kategorye stanu, ilości, jakości i stosunku dokonane w sposób wyczerpujący a samoistny; nauka o syllogizmie, analogii, dedukcyi, jasna a nadzwyczaj szczegółowo przedstawiona: wszędzie czuć umysł, który sam wszystko przetrawił. Do arsenału logicznego wprowadził Tr. broń własnego wynalazku; obszerną jéj legitymacyą wystawił w Panteonie (T. II, str. 455 squ.). Jest-to ów bożyniec (τὸ ϑεῖον), podzielający tę nazwę z jaźnią. Matematyczna jego formuła A = + A – A ± A = A. Stawia go Tr. obok prawdopodobnika, którym operowali: Kopernik, Newton, Wroński, i prawdowywodnika, którym wsławili się: Kartezyusz, Lejbniz i Kant. Bożyniec stapia konieczność z możliwością i wytwarza wrzekomo z nich niezawodne już narzędzie logiczne; dziewięcioraką jego użyteczność filozof szczegółowo wykazuje. Bożyniec ma być najwyższém prawem matematyczném; nawet słynne Prawo Postępu, Wrońskiego, wydaje się Tr. w formule bożyńcowéj dobitniejszém.
Przedstawimy tu jeszcze dla całości polityczne pojęcia Tr. Wyłożył je głównie w dziełku Stosunek filozofii do Cybernetyki, wyszłém w Poznaniu pomiędzy Myślinią a Chowanną (1843). Życie człowieka sprowadza się do religii, polityki i umiejętności. Polityka jest mądrością Boga światem rządzącą, jest religią ojczyzny. Dla ojczyzny niebo poświęcić potrzeba; kto inaczéj myśli, niech idzie do klasztoru. Społeczeństwo ludzkie szarpią ciągle z jednéj strony Historyzm, z drugiéj Radykalizm; piérwszy woła: „Śmierć żywym a życie nieboszczykom!“ drugi: „Śmierć żyjącym, a życie nienarodzonemu jeszcze światu.“ Równowagę pomiędzy niemi utrzymać może tylko monarchia konstytucyjna; rzplita z powodu ułomności ludzkich nie możebna. „Jeżeli gmin jest grzechem piérworodnym państwa, to jedynie król dziedziczny jest przeciwko niemu chrztem św.“ Monarcha ma być wałem przeciwko ludowi, ma téż być centralną jaźnią państwa; w nim zbiegają się wszystkie władze. Wojskowość wszakże należy do niego tylko formalnie. Zato król powinien być naczelnikiem wszystkich kościołów, dla wszystkich równie sprawiedliwym i o wszystkie jednakowo dbałym; ograniczać go będą tylko sobory i księgi święte. Pomimo téj jedności rządu, sprawy i pobudki religii powinny być ściśle oddzielone od spraw i pobudek polityki. Jedna Izba wystarcza, chybaby się obawiano zbytniéj jéj gorącości. Izbę wyższą składać ze szlachty honorowéj; dziedziczna nie potrzebna. Posłem nie może być ani urzędnik, ani ksiądz, ale poseł musi być possessyonatem. Sejm jest reprezentacyą ludu. Państwem zarządza pod nadzorem najwyższéj jaźni ministeryum, do którego wpływają wszystkie trzy władze: prawodawcza, wychowawcza i sądowa, pod osobnymi ministrami głównymi. Prezes sejmu jest naczelnikiem ministeryum prawodawczego; ministeryum wykonawcze dzieli się na różne kommissye. Z ministrów i z innych osób składa się Rada Stanu, prezydowana przez króla, którego „tak“ lub „nie“ w zakresie rządu — ale nie sejmu i nie wojska — ostatecznie rozstrzyga. Dyplomacya należy wyłącznie do króla; na wojnę musi sejm zezwolić. Sejm dwukrotnie raz poraz rozwiązany jest już nietykalnym i król woli jego poddać się musi. Sejm uchwala prawa, król je tylko ogłasza. Sejm wybiéra hetmana i generałów i wydaje ustawy dla wojska; hetmana jest rząd i sąd; król dla powagi tylko zatwierdza. W razie starcia sejmu z królem, jeżeli odmówienie podatków pozostało bez skutku, hetman ogłasza bezkrólewie i zostaje interrexem, aż do czasu przejścia władzy królewskiéj na następcę domniemanego, jakiego wskazuje prawo o sukcessyi tronu. W państwie tak rządzoném panować ma zupełna swoboda ruchów dla wszystkich, — wolność uporządkowana przez prawo. Wolna prassa powinna być moralnym oddechem narodu. Niech będzie minister opinii publicznéj, niech będzie odpowiedzialność i sąd; ale niech nic nie tamuje tego oddechu. Redaktorom gazet politycznych możnaby przepisać minimum 40 lat wieku.
Myślini, zaledwie wyszła z druku, uległa konfiskacie za bezbożność i wolnomyślność; puszczono ją jednak rychło, gdy się przekonano, że niéma w niéj nic przeciwko Prussom; zaszkodziła jéj tylko zła sława Chowanny. Tr. był w owéj epoce pisarzem najbardziéj zajmującym, najpoważniejszym, zwłaszcza w Poznańskiém, gdzie się dzieła jego ukazywały. Czasopisma naukowo-literackie stały na jego usługi. Orędownik po owych Aforyzmach ogłosił w r. 1844 obszerną rozprawę teozoficzną, dopełniającą niejako Analitykę, p. t.: Demonomania (w książce 1844 i 1845 r.). W Roku 1843 znajduje się Stosunek filozofii do teologii, w 1844 — O messyanizmie Wrońskiego, w 1845 — Ułomek z teozofii: Jak można poznać Boga. Gdy Feliks Kozłowski gromił filozofa, gdy Kraszewski ustawiał przeciw niemu umyślną bateryą (System; Lipsk, 1847), Sierociński tymczasem przekradał go do kraju w swéj Pedagogice (1846). W tym żywotnym okresie swoim, który od najpierwszéj Grundlage trwał do r. 1849/50, Tr. nie mógł się nawet cały wypowiedziéć w czasopismach i drukach krajowych i potrzebował przemawiać w dogodniejszych dla pióra warunkach. Tak powstała w r. 1843 Teraźniejszość i przyszłość wydawana w Paryżu do r. 1847. Wszystkiego wyszło pięć zeszytów, stanowiących dwa duże tomy in 8vo. Tom II (zeszyt V) wypełniają obszerne Wizerunki duszy etc., przypominające w niejedném miejscu Krasińskiego, (osobno, Paryż, 1848); w T. I mieszczą się zajmujące charakterystyki z Poznańskiego; piękna rozprawa o Wychowaniu młodzieży, rzecz o Towiańskim, którego filozof nasz serdecznie nienawidził, nadesłany artykuł o samym Tr. i jego Chowannie. Do tego samego czasu i rodzaju należą: Urywki polityczne (Paryż, 1845) i Przedburza polityczna (Freiburg, 1848).
Podpisując przedmowę do Chowanny (Maj 1841), Tr. nie należał już do ciała nauczycielskiego we Freiburgu. Karlejący uniwersytet wstręt w nim budził, prace dla ziomków czas mu zabierały. Wstecznictwo czarne płachty swoje rzucało na głowy niepodległe. „Nie przysyłajcie tu młodzieży — ostrzegał rodziców i opiekunów przyszłych teologów. — Panuje tu duch nietolerancyi który najchętniéj karmi się kacerską wątrobą.“ W bycie swym jednostkowym nie miał wielkiéj pomyślności: pomimo powodzenia, jakiego doznały jego dzieła, szczególniéj Chowanna, na własny rachunek autora dwukrotnie wydana, byłby w domu wygnańczym panował niedostatek, gdyby nie szlachetna pomoc Krasińskiego, przebłyskująca z jego listów. Talent autora Irydiona cenił Tr. bardzo wysoko; w T. II Panteonu wystawił mu świadectwo należne wielkim tylko geniuszom ludzkości. Przypominają się tu mimowoli wycieczki Tr. przeciwko Mickiewiczowi; dodać jednak potrzeba, że je wywołały Prelekcye i obłęd towianizmu, a nikt tak najpierwszego poety naszego nie pochwalił, jak właśnie autor Chowanny, (ed. II T. I, str. 517), gdzie zastosował do niego znaną myśl perską o Bogu. Umysłowi Michała Wiszniewskiego Tr. hołd składał; filozofów polskich, swych kollegów, zbył krótkiemi wzmiankami, ale zachwycał się genialnością Wrońskiego; Olizarowskiego uważał za najlepszego charakterystyka w dramacie; wielkie téż uznanie miał dla Duchińskiego.
Zawsze w myśleniu swojém do życia zwrócony, Tr. w r. 1848 wyrwał się do Krakowa; miał tu jakieś wykłady publiczne, których nie napotkaliśmy nigdzie w druku; dla użytku Niemców wydał zwięzły opis wypadków. Po powrocie do Niemiec zamknął się w książkach i przez lat 10 milczał. Dopiéro w r. 1859 niespodziewanie zjawił się w Paryżu, gdzie przebywał jeszcze w pierwszéj połowie 1860 r. Trzy wskazówki dążeń (Paryż, 1860) i konferencye miewane podówczas dowodzą, że nie dla teoretycznéj tylko przyjeżdżał obserwacyi. Był już wtedy, według świadectwa dawniejszych swych znajomych, mocno zmieniony; utracił wiele ze swéj rozpędliwości i siły, żył przeważnie z kapitału dawniéj zebranego; nie bił już od niego gorący oddech twórczości; idee nadziemskie ciężyły na jego ziemskiéj logice; serce nie utraciło było jeszcze ciepła, ale umysł już tężéć zaczynał; zadziwiająca wymowność w pismach często już wtedy w żywém słowie zawodziła: duch tylko obywatelski z dawną siłą płonął jeszcze ciągle w téj duszy, któréj niemiectwo pożréć nie zdołało. Miał tylko garstkę młodzieży, która go otaczała; przeciwny zawsze czynom emigracyi, i podczas tych paryzkich wczasów przekonań swoich się nie zaparł.
Na omdlenie ducha wpłynęły wiele wypadki 1848 r. Przez lat 10, jak sam powiada, „był rozstrojony“; ale nie dodaje, że sobie sam w tym rozstroju dalszy swobodny ruch swéj umysłowości przez odwrócenie się od ziemi i natury spętał. W takim stanie pisał Panteon i opracowywał Bożycę t. j. Teozofią powszechną, którą, pomimo voluminowych rozmiarów, niedokończoną jeszcze po sobie zostawił. W owéj epoce porzucił stanowisko deistyczne i przeszedł stanowczo do prawicy. W Panteonie zamierzył sobie „pogodzić umiejętność z wiarą“, wyświecić „rzetelną, wiekuistą, iście niebiańską wartość chrześcijaństwa i katolicyzmu.“ O ogromie pracy wyekspensowanéj na Bożycę, dać może wyobrażenie sam tylko ten fakt, że druga jéj część, zajmująca się Teofanią t. j. przejawem bóstwa, miała 3 tomy, a nie wyszła jeszcze była poza Boga „Ogół — Naturę.“ Mitologie filozoficzne uznawał Tr. w owéj epoce za ważniejsze od Historyi filozofii. Studya te „pogodziły go z Chrystusem“ (Pant. III, str. 462 squ.). Okruchy z tych mozolnych prac weszły do Słownika wileńskiego; inne znowu, zbliżone do treści III T. Panteonu, znajdują się w końcu Dydaktyki, zamieszczonéj w N. I Teki Wileńskiéj; wywołały one ogromną wrzawę. W tym okresie swego upadku przyjmował Tr. Boga siedmiostopniowego; na 6 pierwszych stopniach panuje Panteizm; na siódmym dopiero zjawia się Bóg, jaźń przedwieczna, Bóg mysłowy, chrześcijański, prawdziwy. Mistyka zupełnie już wówczas oczarowywała Tr.: wskrzeszał Das Anschauen des Absoluten Schellinga, przywoływał „widzenie cudowne“ Ojców Kościoła, wierzył w anamnezę, nauczał, że wszystko widziéć można, gdy się nie zamyka troistego oka, które jaźń ma do patrzenia w nadziemskość. „Bez błogiego opętania niebieskiego, bez białoksięztwa, niéma geniuszów.“ Filozof niegdyś przeklinający ciemną hierologią, wiarę perskich eblisów, nawet aniołom etycznym niechętny — dlatego że wolał ludzi, — teraz wierzy nawet w duchy, w mary, w zjawiska cudowne. Mistyka wyższą już jest dla niego od teologii, bo daje wprost klucze do niebios. Teorya ingenialistyki zaokrągla ten nieszczęśnie poczęty systemat pojęć, z rozprężliwością gazu uciekających od rzeczywistości (Panteon T. III, str. 350, str. 375). Dziwny los! Wszystkie wyższe umysły nasze w owéj epoce kończą na mistycyzmie.
Panteon stał już cały w r. 1861; zrazu nieprzeznaczony do druku za życia, późniéj przygotowany w tym celu, wyszedł on dopiero po śmierci autora, dwa pierwsze tomy, staraniem Libelta, trzeci w ośm lat po pierwszym (1873, 1874, 1881), w Poznaniu u Żupańskiego. Jestto ogromny systemat nauk, obejmujący schematyzmem swoim cały obszar zjawisk i stosunków stałych umysłowości do zewnętrznego świata — wielkie zbiorowisko form, w które Tr. usiłował wtłoczyć byt i wiedzę ludzką. T. I opracowany na podstawie Encyklopedyi Hegla, dalsze samodzielnie. Panteon rozpada się na 3 działy: Teologią, Kosmopeję i Filozofią; z pierwszą autor krótko się rozprawia, bo swoję Filozofią właściwie w teologią już był zamienił; zato nauce odnoszącéj się do tego świata całe dwa tomy poświęca, dzieląc ją na 3 „peany:“ Stereognostykę (treść), Morfozykę (forma) i Etykę (istota). Stereognostyka dzieli się na światy; w drugim, od początku T. II, występuje Humanistyka (Socyalistyka, Polityka, Historya) — pełna jeszcze cennych myśli i jędrnych zestawień. W peanie drugim uderza Estetyka, najstaranniéj pod względem wewnętrznéj łączności schematycznéj opracowana. Etyka, wypełniająca całkowicie pean trzeci, mniéj świetna od Chowanny, pokazuje jeszcze lwie pazury, czy-to w „Całokształcie cnót i powinności“, czy w „Ideale doskonałości moralnéj“; zaczyna się od niéj T. III. Dalszy ciąg tego tomu zajmuje Filozofia, któréj zwłaszcza dwie drugie części kłębią się od majaczeń. Panująca ciągle troistość przy Trójcy Chrześcijańskiéj nie zna już żadnego hamulca. W tym samym dziale autor mówi o jaźniakach, o nieboszczykach, o duchach, jak gdyby się ich dotykał. Wprowadza naukę o istocie istoty t. z. Uzyozofią, a niezadowolony tém jeszcze zakończa całe dzieło Petrozofią, która nadać ma niejako roboracyą wszystkim prawdom filozoficznym.
W T. II Panteonu, posiadającym największą żywotność i wartość, zajmuje się Tr. Krasińskim, Wrońskim, Cieszkowskim, Królikowskim, Messyanizmem, Ideami socyalistycznemi, Klassycyzmem i Romantycznością. W Estetyce rzuca wiele zdań głębszych; w uwagach nad romantycznością wypowiada niejednę prawdę. Rozumie dobrze duszę pięknotwórcy: „Żadna dusza pod słońcem nie okazuje tak jawnie braku charakteru, jak dusza sztukmistrza“ — albo: „Przyczyną nieudolności (artystów) jest to, że dają tylko formę, nie troszcząc się o rzecz. Nauka i sztuka bez istoty rzeczy — to jak przetak dziurawy“ (str. 648 i 651). Dochodzi do dziwacznéj pogardy dla nauk ścisłych (str. 642/3): „Matematyka nie może być królową; jest żydowicą brzydką. Logika okazuje się dyablicą istną.“ Sama nawet Estetyka „jest tylko ziemianką, Magdaleną, pokutnicą czasem, grzesznicą najczęściéj.“
Czas mistycznego zachmurzenia się umysłu był dla Tr. także i czasem upadających sił fizycznych. Pomiędzy r. 1855 a 9 filozof ciężko chorował, a prawie od powrotu z Paryża do Freiburga nigdy już zdrowym zupełnie nie był. Rozwijało się w nim zwolna cierpienie astmatyczne i nurtowało organizm. Pędząc życie zamknięte w granicach niezbędnego minimum środków, poza trudami umysłowemi znajdował osłodę tylko w pociechach rodzinnych, w odwiedzinach młodzieży uniwersyteckiéj i coraz rzadszych ciekawych z kraju. Jedyne dziecko, córkę Olimpią, wydał za Heidelberczyka, p. Emila Butkiewicza, dziś obywatela na Litwie. Do kraju nie wrócił, nie doczekał ziszczenia się marzeń, że kiedyś będzie mógł z ojczystéj mównicy głos zabrać. Zmarł po 3-dniowéj tylko chorobie obłożnéj, d. 16 czerwca 1869 r.; pochowany na cmentarzu freiburskim.
W pozostałości rękopismiennéj prócz Panteonu i 5 tomów Bożycy sporo się jeszcze znalazło; z tego czasopismo Na dziś (Kraków 1871) wydrukowało rozprawę „O Kremerze i Heglu“, a wdowa ogłosiła w Lipsku w r. 1873 pracę niemiecką: Die Freimaurerei etc.
Trentowski miał swój własny, własnemi siłami zbudowany, systemat i pomimo wykolejenia się teozoficznego w drugim okresie swéj działalności, systematowi temu wiary przez całe życie dochował. Wszystkie jego pojęcia są owocami z jednego drzewa; nawet T. III Panteonu opiera się na takich samych formułach myślowych, w jakich filozof odlewał przednie swoje dzieło, Chowannę. Systemat Tr. z pochodzenia swego należy do filozofii dogmatycznéj, blizko spokrewnionéj z poezyą, — téj filozofii, która aż do naszych czasów przez 2,500 lat panowała w Ludzkości, a w któréj materyalizm był równie dogmatycznym, jak idealizm. Krytyka sumienna zbliżać się może do takich systematów tylko w nieodstępném towarzystwie zmysłu historycznego. Dogmatyczność u Tr. polega na wierze w ducha, który stanowić ma istotę bytu i jedyną w nim rzeczywistość. Mgławicą tego ducha jest rozum, będący jeszcze cielesnym oparem; pierwszym jego stopniem dusza, najpiękniejszym kwiatem — myśl bezcielesna, tlejąca jako czyste uczucie, najdzielniejszym orężem — wyobraźnia. Filozofia ta znosi sprzeczności objawów ducha i materyi, i samę materyą roztapia w wiekuistéj, powszechnéj, granic przestrzeni i czasu nieznającéj, potędze metafizycznéj; nazwana jaźnią, potęga ta pojąć się daje tylko jako istota ducha, jako duchowość czysta, całą tuteczność świata ze wszechstron i do ostatnich atomów przejmująca — niby eter w przestworach rozlany, a mający wszystkie własności istoty. Jestto rzeczywisty Bóg Tr., zarazem przedwieczny, ziemski i zaświatowy, — Bóg, którego odbicie umysłowe tylko panteistyczném być może. Panteizm téż jest ostatecznym rdzeniem téj filozofii, ale panteizm spirytualistyczny, nie ten zwykły, wysnuwany z heraklitowego jeszcze wyobrażenia nieustannego obiegu życia w naturze. Panteizm Tr. wypromienia się z pojęcia istoty, a nie z pojęcia rozciągłości i ruchu; zostawia miejsce i na ogół i na jednostkę, na nieskończoną liczbę jednostek, które ani nie potrzebują ginąć dla ogółu, ani téż być czczemi falami na morzu wiecznie wzburzonéj natury. Duch żyje niezmiażdżony niczém, niezniszczalny równie jak materya i równie jak ona nieśmiertelny, złożony z miliona cząstek, i w każdéj z nich będący całością.
Z dogmatu wiecznotrwałéj duchowości i z dogmatu jednostkowienia się ducha wypływa i duchowy cel życia i duchowa jego wartość i wolność i prawo osobistości ludzkiéj i idea moralnego porządku świata, przyszłego królestwa bożego na ziemi: cała ta praktyczna filozofia, któréj wyrazem jest nakaz światła, miłości i postępu w górę, coraz wyżéj i wyżéj. Jak w metafizyce przeciwko absolutowi myślowemu Hegla postawił był Tr. wszechistotę żywą, stapiającą w sobie i ducha i naturę, tak znowu teraz przeciw pożerającemu jego ogółowi występuje w obronie pokrzywdzonéj jednostkowości; wbrew jego państwu, z ognistą, wiecznie ziejącą paszczą, wygłasza zasadę, że nie jednostka dla państwa, ale państwo jest dla jednostki, że co innego ojczyzna, a co innego rząd, że wojna jest nieszczęściem nieuniknioném, nie zaś wielką dobroczynną królową, jak nauczał filozof berliński. W tych zasadach téż głównie tkwi ów odrębny charakter, jaki Tr. w stosunku do Filozofii Zachodniéj w nauce swojéj odczuwał, mylnie go jednak wskazując tam, gdzie go nie było. Jako publicysta należy Tr. do téj nielicznéj u nas szkoły, która umiała myśléć swobodnie i czuć po obywatelsku. Ostatecznie w tém, co po sobie zostawił, okazał umysł genialny, w matematyce logicznéj biegły, do rozbierania zjawisk świata uzdolniony, i można o nim powiedziéć, że był niepospolitym strategiem filozofii dogmatycznéj. Grzeszył głównie zbytnim schematyzmem, zbytnią bujnością kategoryj, nadmiarem porządku formalnego i niepotrzebném różniczkowaniem pojęć, które nie wyłuszczały mu się zawsze z pożądaną do definicyi jasnością. Najsłabszą stroną jego filozofii jest to wszystko, co mówi o duchu jako nicestwie, o wiedzy, jako sferze od poznania i prawdy wyodrębnionéj. Zboczenia jego w rozumowaniach są skutkiem nadużywania tego, prawdziwego zresztą, kanonu, że „zasada jest wszędzie złotą bramą, przez którą wjeżdża Apollo ze swém słońcem.“ Dając się nazbyt powodować téj zasadzie, zapominał znowu o innéj, którą również sam był wygłosił: „Muza umiejętna nie jest ziemską księżniczką i nie jeździ rozstawionemi końmi. Jéj rydwan, zwłaszcza z początku, ciągną żółwie i ślimaki.“ Jako pisarz Tr. jest jednym z najlepszych prozaików naszych; jako myśliciel ma jeszcze dziś prawo do życia przez swą Chowannę i Myślinię, przez swe pisma publicystyczne. Język jest zawsze u niego posłusznym sługą myśli i uczucia, nagina się do ich wymagań i potrzeb. W terminologii, którą Tr. sam urobił, czuć stolarszczyznę, wzory niemieckie naśladującą; ale nie można wszystkiego lekceważyć, wszystkiego potępiać, co i na tém polu zrobił: niejeden wyraz przez niego wprowadzony pozostanie już w naszym języku filozoficznym.
O Trentowskim pisali, prócz Kozłowskiego i Kraszewskiego, jeszcze: Mickiewicz (Prelekcye R. II, lek. XXVIII), Bartoszewicz, Hołowiński, Libelt, Siemieński, Tyszyński, Krupiński Fr., Struve, Hankiewicz.
S. K.
- 1
- Przedstawione tutaj opracowanie pochodzi z książki Złota przędza poetów i prozaików polskich, T. 3 (Warszawa 1886) i wydaje się być jedną z lepszych prac o Bronisławie Trentowskim; podaje przegląd jego twórczości i poglądów. Autor — Stanisław Krzemiński (1839–1912) — przybliża zasłużenie postać zapomnianego polskiego filozofa.
- 2
- Niektóre informacje zamieszczone w tekście nie pokrywają się z powszechnie dziś przyjętymi (np. data urodzenia Tr.). Szkic pozostawiono w oryginale.
- 3
- Redaktorzy umieścili za życiorysem wybór z Myślini, Chowanny i Panteonu wiedzy ludzkiéj. Ze wstępu (tom I): „Nie uwłaczając wszelkiego rodzaju antologiom, których zbytku nie mamy — wszystkie one grzeszyły dotąd zbytnią szczupłością rozmiarów. Na początek może miało to i dobrą swą stronę, bo dawało przedsmak, wyrabiało czytelników w tych, którzy do wytrwalszéj, dłuższéj pracy nie byli wdrożeni; ale dziś — czas ramy rozszerzyć i pragnieniom obudzonym uczynić zadość. Nie inną myślą natchnione jest wydawnictwo Złotéj Przędzy. Dość szeroki jego zakres dozwoli mu nie tylko dać oderwane kwiaty (αντος — antologia), ale i te części rośliny, które do lepszego jéj poznania i ocenienia są niezbędne. […] Wybór ten nie był łatwym, a nie jest małego znaczenia. Jak malarz portretów na twarzy człowieka powinien schwycić chwilę, w któréj wyraz jéj najdobitniéj osobistość znamionuje, tak wydawca z poety wziąć musi to, co go najdoskonaléj uosabia…“ W przygotowaniu — następne teksty…